Szybko wyminęłam mamę w
drzwiach. Krople deszczu skapywały ze mnie na starannie umytą podłogę.
Pochyliłam się, aby ściągnąć buty, ale zostałam chwycona za ramię i
zaciągnięta do salonu. Pobieżnie oceniłam wnętrze i uznałam, że rodzice
postarali się, aby było schludnie i nowocześnie. Brakowało jednak
specyficznego, rodzinnego ciepła. Stałam na podłodze, aby nie pobrudzić
puszystego dywanu. Marzyłam tylko o tym, aby pozbyć się szpitalnych
ubrań i zmyć z siebie zapach detergentów. Zastanawiałam się, gdzie
podział się tata. Rodzicielka podeszła do mnie lekko ugięta pod ciężarem
jakiś książek.
- Wyciągnij ręce- rozkazała ostro.
Zrobiłam co kazała. Sprawnie przekazała mi...podręczniki. Na wierzchu dostrzegłam podręcznik do biologii i poczułam się, jakbym dostała pięścią w brzuch.
- O co chodzi?- Zaryzykowałam i zapytałam.
- Idziesz do liceum. Nie chcę słyszeć nawet słowa sprzeciwu. Po prostu...idź do siebie- powiedziała zmęczona.
Nic nie powiedziawszy opuściłam salon i zdałam się na instynkt. Wspięłam się po schodach uważając, aby nie przewrócić się. Przycisnęłam do piersi komplet podręczników, choć wolałabym rzucić nimi w kąt i dobitnie przedstawić matce moją opinię. Rozejrzałam się. Na piętrze było pełno drzwi. Podeszłam do tych na samym końcu z nadzieją, iż za nimi będzie mój pokój. Nacisnęłam na klamkę. Nie napotkałam oporu. Wsunęłam się do pomieszczenia. Zaparło mi dech. Podłogę wyłożono jasnym parkietem i położono na nim intensywnie czerwony dywan. Ściany pomalowano białą farbą i ozdobiono paroma obrazami pozbawionymi kolorów. Szklane biurko ustawiono pod oknem, w którym zaciągnięto żaluzje w kolorze odpowiadającemu dywanowi. Ogromne łóżko nakryto kocem, spod którego wystawały poduszki w rozmaite wzory. Na przeciwległej ścianie znajdował się regał wypełniony książkami. Książki były w różnych językach, w końcu znałam ich parę. Był to dziwny pokój, ponieważ odnalazłam aż trzy pary drzwi. Jedne prowadzące do wyjścia. Drugie, jak odkryłam, kryły za sobą łazienkę utrzymaną w błękicie. Trzecie natomiast prowadziły do garderoby. Przymknęło mi przez myśl, że zapowiada się dobrze. Na wieszakach wisiały płaszcze, kurtki, sukienki, żakiety oraz bluzy. Na półkach ułożono bluzki, swetry oraz spódniczki. Buty ustawiono w rzędach. Wisiało tam monstrualne lustro. Mojej uwadze nie uszedł fakt, że większości ubrań nigdy wcześniej nawet nie widziałam. Widocznie moi rodzice musieli je kupić. Wpadały w mój gust, więc najwyraźniej była to mała rekompensata za obrócenie mojego życia o 180 stopni. Niewystarczająca.
Ostrożnie stawiając nogi udałam się do łazienki. Weszłam pod prysznic i umyłam się kokosowym płynem. Zmyłam resztki makijażu i cały ten szpitalny syf. Gdy skończyłam narzuciłam na siebie szlafrok, który wisiał na wieszaku umieszczonym w łazience. Gdy wyszłam zapach roztaczał się po całym pokoju. Jakbym mieszkała w ogromnym kokosie. W garderobie odkryłam jeszcze szuflady. Była tam bielizna oraz parę kompletów piżam. Wzięłam jedną na chybił trafił i naciągnęłam na ciało. Szarpnięciem pozbyłam się koca z łóżka. Położyłam się i przykryłam kołdrą aż po szyję. Sekundę przed zaśnięciem przypomniałam sobie o karteczce wsuniętej w kieszeń spodni otrzymanych w szpitalu.
Już ja im pokażę- to była moja pierwsza myśl po przebudzeniu. Zerknęłam na zegar. Wskazywał dokładnie godzinę siódmą. Mój zegar biologiczny był niesamowity. Przynajmniej nie byłam zmuszona do zrywania się na równe nogi w takt paskudnego wycia budzika.
Pierwszy dzień szkoły. Nie zaprezentuję się jako grzeczna dziewczynka. Odszukałam najwulgarniejsze ubrania jakie miałam. Makijaż składał się na tradycyjnie czarne kreski wokół oczu oraz różu na policzkach. Tym razem zamieniłam błyszczyk na wyzywającą, czerwoną szminkę. Z zadowoleniem spostrzegłam, że płytkę paznokcia mam pokrytą tą samą barwą co usta. Pozwoliłam, aby włosy swobodnie spływały falami na plecy. Będzie się działo.
Zeszłam po schodach do kuchni. Przygotowałam najprostszą z możliwych kanapek i pospiesznie zjadłam. Otworzyłam okno i wyjrzałam na zewnątrz. Typowy jesienny poranek. Skrzywiłam się. Odkąd pamiętam mieszkałam w Londynie, gdzie deszcz był rutyną, jednak ciągle wzbudza we mnie niesmak. W dodatku mgła i wilgoć. No błagam! Słońce jeszcze nikogo nie zabiło!
- Już wstałaś?- Dobiegł mnie głos ojca. Przyjrzałam mu się badawczo starając zgadnąć, gdzie się wczoraj podziewał.
- Przecież wiesz, że zawsze wstaję o tej godzinie- ucięłam rozmowę.
Usiadłam przy stole. Sięgnęłam po gazetę, która spoczywała na parapecie. Otworzyłam na przypadkowej stronie i spotkał mnie zawód. Jakieś miejscowe nudy. Londyńskie gazety były bardziej zajmujące. Syk patelni wyrwał mnie z zamyślenia. Ojciec najwyraźniej przyrządzał naleśniki. Zastanawiałam się, czy dla mnie też zrobi, przypomniałam sobie jednak, że aktualnie znajduję się na czarnej liście.
- Cieszysz się, że pójdziesz do liceum?
- Żartujesz, tak?- Zapytałam nie dowierzając. Tata doskonale wiedział, że nienawidzę wszelakiej maści szkół. Mają one na celu zabicie kreatywności i zmuszenie do szablonowego myślenia poprzez zalewanie mózgu stekiem bzdur, których nigdy nie wykorzysta się w prawdziwym życiu, więc jakim sposobem mam się, do cholery, cieszyć?
- Może być fajnie.- Nie brzmiało to przekonująco.
- I tak tam nie pójdę. Wasz misterny plan ma niedociągnięcia.
- Jakie?- Zapytał zaintrygowany.
- A takie, że nawet nie wiem, gdzie ta szkoła się znajduje.
Wstałam od stołu i chciałam wyjść z kuchni, ponieważ ta rozmowa zaczynała doprowadzać mnie do szału.
- Nie martw się. Narysowałem ci mapkę.- Ojciec uśmiechnął się zadowolony.
- Zrobiłeś co?!
Wcisnął mi do dłoni skrawek papieru. Podpisał poszczególne ulice, narysował miniaturki charakterystycznych miejsc, a szkołę oznaczył wielkim "x".
- Miłej nauki.
Zła poszłam po swoją torebkę i miętoląc kartkę w ręku ruszyłam ku edukacji. Tak bardzo nieśmieszne.
Rysunki taty sprawiły mi trochę problemów, jednak dotarłam do miejsca przeznaczenia. Wielki, stary gmach nie wyglądał przyjaźnie. Zresztą podobnie, do ludzi, którzy niedaleko niego stali. Jeden rzut oka wystarczył, aby ustalić pozycję danej osoby w szkole. Czemu wszystko musi być takie przewidywalne? Przeszłam przez sam środek grupki sportowców, którzy niczym dzieciaki zaczęli gwizdać. Jakaś dziewczyna uwieszona na ramieniu jednego z nich posłała mi mordercze spojrzenie. Ja posłałam jej podobne, ale ja miałam w tym większą praktykę, więc szatynka niezauważalnie cofnęła się. Dostrzegłam też parę dziewczyn, które radośnie trajkotały, a ich tęczowe ubrania wręcz raziły w oczy. Jakaś drobna panienka opierała się skulona o zewnętrzny parapet i czytała coś. Gdy dostrzegłam napis "fizyka dla zaawansowanych" automatycznie wycofałam się. Popchnęłam dłonią jedno skrzydło drzwi i weszłam do piekła. Przepraszam- do szkoły.
Na tablicy korkowej wisiała mapka szkoły. Wyjęłam szpilki i przywłaszczyłam sobie owy rozpis. Szybko odnalazłam na niej położenie sekretariatu. Liczyłam, że odnajdę go równie szybko co na mapce. Ruszyłam krętymi korytarzami. W tym budynku znajdowało się chyba wcześniej więzienie, ponieważ ucieczka stąd wydawała się równie skomplikowana co książki Sary Shepard.
Zapukałam dwa razy. Nikt nie odpowiedział, więc śmiało wkroczyłam. Stara sekretarka w spódnicy po kostki prychnęła na mój widok.
- Puka się- warknęła.
- Pukałam głuchoto.
Wzięła głęboki oddech, aż rozszerzyły się jej nozdrza.
- Czego chcesz? Jestem zajęta.
Ukradkiem próbowała wyłączyć pasjansa. Zaśmiałam się pod nosem. Była wręcz zasypywana obowiązkami. Nikt w to nie uwierzy.
- Plan lekcji. Klasa druga.
- Nazwisko.
- Carter.
Wywróciłam oczami. Personel doprawdy cudowny. Taki przepełniony pozytywną energią i zapałem do pracy.
- Masz.- Wyciągnęła w moją stronę plik papieru.- A teraz wynocha.
- Nie zostałabym tu ani sekundy dłużej.
- I dobrze!
Moje obcasy stukały po podłodze, mimo to usłyszałam jak sekretarka mamrocze pod nosem coś, o niewdzięcznej dziewusze. Nauka tu nie zapowiada się przyjemnie. Ledwie co wyszłam moje uszy zaatakował wibrujący dźwięk. Dzwonek na przerwę. Już nie wiem co będzie gorsze: lekcja czy przerwa w tym miejscu? Uniosłam dumnie głowę i mimo mojego wzrostu zdawałam się górować nad resztą uczniów.
- Zaczekaj!
Odwróciłam się. Rudowłosa dziewczyna biegła w moim kierunku. Zatrzymała się parę centymetrów przede mną i uniosła rękę sygnalizując, abym dała jej chwilę. Łapczywie usiłowała złapać oddech, przez co była jeszcze bardziej zadyszana.
- Słyszałam...twoją rozmowę...z...z sek-kretarką.- Wydyszała.
- Podsłuchiwałaś?- Uniosłam brwi.
- Nie. Pomagam pani Muriel w porządkowaniu dokumentów. Chciałam ci tylko powiedzieć, że ona nie jest taka...grubiańska. Nie przepada za nowymi.
- Grubiańska?! Ona była chamska!
- Ty nie lepsza- mruknęła pod nosem.
Podeszłam o krok bliżej.
- Słuchaj no...Roux, nie interesuje mnie twoje zdanie. Nie znasz mnie. Zapewniam, że bez wahania mogę zaoferować ci darmową operację nosa, jeśli rozumiesz o co mi chodzi.
Roux zamilkła i pobladła. Okazała się być dla mnie prawdziwą zagadką.
- Amanda Anderson.
- Hm?
- Pytaj o nią, jeśli będziesz miała ochotę pobawić się w chirurga.
Uśmiechnęłam się. Może ta dziewczyna nie będzie taka delikatna i wrażliwa na jaką się kreuje.
- No no, nareszcie ktoś z ciętym językiem. Victoria Carter.- Wyciągnęłam do niej dłoń.- Ale mów na mnie Tori.
- Na mnie mówią Hope. Podobno niosę nadzieję.- Skrzywiła się. Po chwili uprzytomniła sobie, że należałoby potrząsnąć moją dłonią.- Witaj w Wolverhampton.
- Wolałabym nigdy tu nie zawitać.
- Nie będzie tak źle. Jedno pytanie. Dlaczego Roux?
- Poucz się od czasu do czasu języków obcych- poradziłam.
Nadeszła pora obiadowa. W mojej szkole nie było stołówki, ale tutaj ona funkcjonowała. Wzięłam tackę i ustawiłam się w kolejce. Prawie każdy z kimś rozmawiał. Od hałasu zaczęła boleć mnie głowa. Ostra impreza? Spoko. Szkolna stołówka? Nigdy.
Już miałam wycofać się, ale kucharka nałożyła mi solidną łyżkę...bliżej nieokreślonego jedzenia. Dostałam do tego wodę. A więc dzisiejszy dzień w szkole muszę przetrwać żyjąc wyłącznie na wodzie. Mruknęłam jakieś podziękowanie. Krążyłam wokół stolików szukając jakiegoś miejsca. Czułam na sobie spojrzenia. Jeden chłopak próbował mnie obmacać, ale szybko pokazałam mu, gdzie jego miejsce. Nie byłam zszokowana. Wyróżniałam się na tle reszty uczennic. Koronowa bluzka przylegała mi do ciała i podkreślała moją talię. Krótka spódniczka nie pozostawiała zbyt wiele dla wyobraźni. Buty były godne striptizerki, a makijaż prostytutki. Normalnie nie paradowałam w takich szmatkach, ale zwyczajnie starałam się pokazać, że trzeba się trzymać ode mnie z daleka.
Poczułam dotyk na ramieniu. Odwróciłam się i napotkałam rozradowane oczy Drew.
- Tori?
- Jak tam w Wolvo?- Uśmiechnęłam się. Miałam nadzieję, że zrozumie o co mi chodziło.
- Wyśmienicie.- Puścił do mnie oczko.- Czyli jednak zawitałaś do liceum.
- Niestety.
- Chodź do stolika.- Drew chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę grupy osób, która jadła gulasz w rogu sali.
Stanęłam i zostałam zlustrowana wzrokiem przez piątkę osób. Poprawiłam torebkę, która zsuwała mi się z ramienia. Wybijałam obcasem rytm piosenki, którą niedawno słyszałam. Wydęłam usta wyczekująco.
- To jest Megan.- Drew wskazał na drobną dziewczynę. Widziałam ją już przed szkołą. Fizyczka. Megan lekko uśmiechnęła się. Zauważyłam, że prawie wcale się nie odzywała.
- To...- zaczął Parker, ale przerwałam mu:
- Amanda- dokończyłam.
- Skąd wiesz?- Spytał zdziwiony.
- Już poznałam tą małą buntowniczkę- odparła Hope. Pokręciłam głową. Coś czułam, że "Mała Buntowniczka" stanie się moim przezwiskiem.
- Pan Tajemniczy to Louis.
Chłopak nie wyglądał na zachwyconego z mojej obecności. Nie przywykł do odmienności. Wokoło pełno ułożonych dziewczyn, więc taki przeskok na mnie, musiał spotkać się z jego dezaprobatą.
- A to jest Harry.
Chłopak w lokach posłał mi uwodzicielski uśmiech. Na mojej twarzy widniała obojętność.
- Mała Buntowniczka to Tori- dokończył Drew.
- A on?- Wskazałam na piątą osobę.
- Dorian? Co ty tu u licha robisz?!- Zapytał Louis.
- To ja już sobie pójdę.- Chłopak zarumienił się i pospiesznie odszedł na drugą stronę sali.
Drew i reszta wdali się w rozmowę. Byłam zła i zdezorientowana, ponieważ nie rozumiałam o kim rozmawiają i o czym. Przyglądałam się swoim paznokciom szukając defektów lakieru. Na szczęście manicure był perfekcyjny. Nienawidzę, gdy coś nie jest zrobione porządnie, dlatego maleńka niedoskonałość potrafi wzburzyć mój spokój. Znużona postawiłam na sprawdzoną metodę. Atak.
- Oszukałeś mnie- zwróciłam się do Parkera.- Mówiłeś, że jesteś nielubiany.
- Jestem. Z tej grupy chyba tylko Harry jest powszechnie lubiany.- Wzruszył ramionami.
- Nie interesuje mnie Harry. Okłamałeś mnie.- Zaczęłam podnosić głos.
- Rebelle!- Upomniała Amanda.
- Co?- Spytałam zbita z pantałyku.
- Poszłam za twoją radą w sprawie języków obcych.
Na moment wszyscy zamilkli. Zaczęłam grzebać widelcem w gulaszu, który był zwyczajną paćką. Jak można ugotować coś tak obrzydliwego?
- Ktoś wie jak ma się Lee?- Megan przerwała ciszę.
- Jutro już będzie na zajęciach. Okropne choróbsko- skwitował Harry.
- Ciekawe jak nadrobi zaległości. Za mądry to on nie jest.
Uzmysłowiłam sobie, że Hope nie przebiera w słowach. Totalne przeciwieństwo Megan. Mogłabym nawet zaprzyjaźnić się z tą Anderson.
- Nie mogę doczekać się reakcji Lee na Victorię- mruknął Louis.
- Będzie...interesująco.- Zaśmiał się Drew.
- Byłby ktoś łaskawy i powiedział mi o kim mówicie?- Nie cierpię, jak jestem niepoinformowana.
- Lee trzyma się z nami. Jest z Louis'm w trzeciej klasie. Musisz go poznać- Drew poczuł się w obowiązku wdrążenia mnie w życie towarzyskie Wolverhampton.
- Ich spotkanie aka zatknięcie się ognia z wodą- powiedział tajemniczo Harry.
Obok przeszła czarnowłosa jędza, która uprzednio wisiała na ramieniu sportowca. Przesunęła palcami po ramieniu Harry'ego mrucząc przy tym. Jak na zawołanie całe "kółko różańcowe" wbiło spojrzenia w ziemię. Uniosłam brew pytająco. Odpowiedzi doczekałam się dopiero, kiedy dziewczyna znalazła się daleko.
- Ta Królowa Śniegu to kto?
- To Emily Harrison. Jeśli chcesz przetrwać, nie sprzeciwiaj się jej.
- Nie łatwiej było powiedzieć, że jest szkolną jędzą?
Gwałtownie mnie uciszyli.
- Co wam odbiło?- Próbowałam pojąć ich zachowanie, choć najwyraźniej przekraczało to moje umiejętności.
- Jej ojciec jest dyrektorem, więc ma się za nie wiadomo kogo. Rok temu, przyjechała tu dziewczyna z wymiany, piękna brunetka. Chłopacy powariowali na jej punkcie. Em zrobiła się zazdrosna. Dziewczyna została odesłana do swojego kraju ze specjalnym bonusem, złamaną ręką.- Opowiadała przyciszonym głosem Hope.
- Nie pomyśleliście, że mógł to być przypadek?
Chciałam być racjonalna, choć ta historia rzeczywiście śmierdziała. Nie odpowiedzieli, bo w głębi duszy znaliśmy odpowiedź.
Nie.
To nie był przypadek.
Nie mógł być.
- Wyciągnij ręce- rozkazała ostro.
Zrobiłam co kazała. Sprawnie przekazała mi...podręczniki. Na wierzchu dostrzegłam podręcznik do biologii i poczułam się, jakbym dostała pięścią w brzuch.
- O co chodzi?- Zaryzykowałam i zapytałam.
- Idziesz do liceum. Nie chcę słyszeć nawet słowa sprzeciwu. Po prostu...idź do siebie- powiedziała zmęczona.
Nic nie powiedziawszy opuściłam salon i zdałam się na instynkt. Wspięłam się po schodach uważając, aby nie przewrócić się. Przycisnęłam do piersi komplet podręczników, choć wolałabym rzucić nimi w kąt i dobitnie przedstawić matce moją opinię. Rozejrzałam się. Na piętrze było pełno drzwi. Podeszłam do tych na samym końcu z nadzieją, iż za nimi będzie mój pokój. Nacisnęłam na klamkę. Nie napotkałam oporu. Wsunęłam się do pomieszczenia. Zaparło mi dech. Podłogę wyłożono jasnym parkietem i położono na nim intensywnie czerwony dywan. Ściany pomalowano białą farbą i ozdobiono paroma obrazami pozbawionymi kolorów. Szklane biurko ustawiono pod oknem, w którym zaciągnięto żaluzje w kolorze odpowiadającemu dywanowi. Ogromne łóżko nakryto kocem, spod którego wystawały poduszki w rozmaite wzory. Na przeciwległej ścianie znajdował się regał wypełniony książkami. Książki były w różnych językach, w końcu znałam ich parę. Był to dziwny pokój, ponieważ odnalazłam aż trzy pary drzwi. Jedne prowadzące do wyjścia. Drugie, jak odkryłam, kryły za sobą łazienkę utrzymaną w błękicie. Trzecie natomiast prowadziły do garderoby. Przymknęło mi przez myśl, że zapowiada się dobrze. Na wieszakach wisiały płaszcze, kurtki, sukienki, żakiety oraz bluzy. Na półkach ułożono bluzki, swetry oraz spódniczki. Buty ustawiono w rzędach. Wisiało tam monstrualne lustro. Mojej uwadze nie uszedł fakt, że większości ubrań nigdy wcześniej nawet nie widziałam. Widocznie moi rodzice musieli je kupić. Wpadały w mój gust, więc najwyraźniej była to mała rekompensata za obrócenie mojego życia o 180 stopni. Niewystarczająca.
Ostrożnie stawiając nogi udałam się do łazienki. Weszłam pod prysznic i umyłam się kokosowym płynem. Zmyłam resztki makijażu i cały ten szpitalny syf. Gdy skończyłam narzuciłam na siebie szlafrok, który wisiał na wieszaku umieszczonym w łazience. Gdy wyszłam zapach roztaczał się po całym pokoju. Jakbym mieszkała w ogromnym kokosie. W garderobie odkryłam jeszcze szuflady. Była tam bielizna oraz parę kompletów piżam. Wzięłam jedną na chybił trafił i naciągnęłam na ciało. Szarpnięciem pozbyłam się koca z łóżka. Położyłam się i przykryłam kołdrą aż po szyję. Sekundę przed zaśnięciem przypomniałam sobie o karteczce wsuniętej w kieszeń spodni otrzymanych w szpitalu.
Już ja im pokażę- to była moja pierwsza myśl po przebudzeniu. Zerknęłam na zegar. Wskazywał dokładnie godzinę siódmą. Mój zegar biologiczny był niesamowity. Przynajmniej nie byłam zmuszona do zrywania się na równe nogi w takt paskudnego wycia budzika.
Pierwszy dzień szkoły. Nie zaprezentuję się jako grzeczna dziewczynka. Odszukałam najwulgarniejsze ubrania jakie miałam. Makijaż składał się na tradycyjnie czarne kreski wokół oczu oraz różu na policzkach. Tym razem zamieniłam błyszczyk na wyzywającą, czerwoną szminkę. Z zadowoleniem spostrzegłam, że płytkę paznokcia mam pokrytą tą samą barwą co usta. Pozwoliłam, aby włosy swobodnie spływały falami na plecy. Będzie się działo.
Zeszłam po schodach do kuchni. Przygotowałam najprostszą z możliwych kanapek i pospiesznie zjadłam. Otworzyłam okno i wyjrzałam na zewnątrz. Typowy jesienny poranek. Skrzywiłam się. Odkąd pamiętam mieszkałam w Londynie, gdzie deszcz był rutyną, jednak ciągle wzbudza we mnie niesmak. W dodatku mgła i wilgoć. No błagam! Słońce jeszcze nikogo nie zabiło!
- Już wstałaś?- Dobiegł mnie głos ojca. Przyjrzałam mu się badawczo starając zgadnąć, gdzie się wczoraj podziewał.
- Przecież wiesz, że zawsze wstaję o tej godzinie- ucięłam rozmowę.
Usiadłam przy stole. Sięgnęłam po gazetę, która spoczywała na parapecie. Otworzyłam na przypadkowej stronie i spotkał mnie zawód. Jakieś miejscowe nudy. Londyńskie gazety były bardziej zajmujące. Syk patelni wyrwał mnie z zamyślenia. Ojciec najwyraźniej przyrządzał naleśniki. Zastanawiałam się, czy dla mnie też zrobi, przypomniałam sobie jednak, że aktualnie znajduję się na czarnej liście.
- Cieszysz się, że pójdziesz do liceum?
- Żartujesz, tak?- Zapytałam nie dowierzając. Tata doskonale wiedział, że nienawidzę wszelakiej maści szkół. Mają one na celu zabicie kreatywności i zmuszenie do szablonowego myślenia poprzez zalewanie mózgu stekiem bzdur, których nigdy nie wykorzysta się w prawdziwym życiu, więc jakim sposobem mam się, do cholery, cieszyć?
- Może być fajnie.- Nie brzmiało to przekonująco.
- I tak tam nie pójdę. Wasz misterny plan ma niedociągnięcia.
- Jakie?- Zapytał zaintrygowany.
- A takie, że nawet nie wiem, gdzie ta szkoła się znajduje.
Wstałam od stołu i chciałam wyjść z kuchni, ponieważ ta rozmowa zaczynała doprowadzać mnie do szału.
- Nie martw się. Narysowałem ci mapkę.- Ojciec uśmiechnął się zadowolony.
- Zrobiłeś co?!
Wcisnął mi do dłoni skrawek papieru. Podpisał poszczególne ulice, narysował miniaturki charakterystycznych miejsc, a szkołę oznaczył wielkim "x".
- Miłej nauki.
Zła poszłam po swoją torebkę i miętoląc kartkę w ręku ruszyłam ku edukacji. Tak bardzo nieśmieszne.
Rysunki taty sprawiły mi trochę problemów, jednak dotarłam do miejsca przeznaczenia. Wielki, stary gmach nie wyglądał przyjaźnie. Zresztą podobnie, do ludzi, którzy niedaleko niego stali. Jeden rzut oka wystarczył, aby ustalić pozycję danej osoby w szkole. Czemu wszystko musi być takie przewidywalne? Przeszłam przez sam środek grupki sportowców, którzy niczym dzieciaki zaczęli gwizdać. Jakaś dziewczyna uwieszona na ramieniu jednego z nich posłała mi mordercze spojrzenie. Ja posłałam jej podobne, ale ja miałam w tym większą praktykę, więc szatynka niezauważalnie cofnęła się. Dostrzegłam też parę dziewczyn, które radośnie trajkotały, a ich tęczowe ubrania wręcz raziły w oczy. Jakaś drobna panienka opierała się skulona o zewnętrzny parapet i czytała coś. Gdy dostrzegłam napis "fizyka dla zaawansowanych" automatycznie wycofałam się. Popchnęłam dłonią jedno skrzydło drzwi i weszłam do piekła. Przepraszam- do szkoły.
Na tablicy korkowej wisiała mapka szkoły. Wyjęłam szpilki i przywłaszczyłam sobie owy rozpis. Szybko odnalazłam na niej położenie sekretariatu. Liczyłam, że odnajdę go równie szybko co na mapce. Ruszyłam krętymi korytarzami. W tym budynku znajdowało się chyba wcześniej więzienie, ponieważ ucieczka stąd wydawała się równie skomplikowana co książki Sary Shepard.
Zapukałam dwa razy. Nikt nie odpowiedział, więc śmiało wkroczyłam. Stara sekretarka w spódnicy po kostki prychnęła na mój widok.
- Puka się- warknęła.
- Pukałam głuchoto.
Wzięła głęboki oddech, aż rozszerzyły się jej nozdrza.
- Czego chcesz? Jestem zajęta.
Ukradkiem próbowała wyłączyć pasjansa. Zaśmiałam się pod nosem. Była wręcz zasypywana obowiązkami. Nikt w to nie uwierzy.
- Plan lekcji. Klasa druga.
- Nazwisko.
- Carter.
Wywróciłam oczami. Personel doprawdy cudowny. Taki przepełniony pozytywną energią i zapałem do pracy.
- Masz.- Wyciągnęła w moją stronę plik papieru.- A teraz wynocha.
- Nie zostałabym tu ani sekundy dłużej.
- I dobrze!
Moje obcasy stukały po podłodze, mimo to usłyszałam jak sekretarka mamrocze pod nosem coś, o niewdzięcznej dziewusze. Nauka tu nie zapowiada się przyjemnie. Ledwie co wyszłam moje uszy zaatakował wibrujący dźwięk. Dzwonek na przerwę. Już nie wiem co będzie gorsze: lekcja czy przerwa w tym miejscu? Uniosłam dumnie głowę i mimo mojego wzrostu zdawałam się górować nad resztą uczniów.
- Zaczekaj!
Odwróciłam się. Rudowłosa dziewczyna biegła w moim kierunku. Zatrzymała się parę centymetrów przede mną i uniosła rękę sygnalizując, abym dała jej chwilę. Łapczywie usiłowała złapać oddech, przez co była jeszcze bardziej zadyszana.
- Słyszałam...twoją rozmowę...z...z sek-kretarką.- Wydyszała.
- Podsłuchiwałaś?- Uniosłam brwi.
- Nie. Pomagam pani Muriel w porządkowaniu dokumentów. Chciałam ci tylko powiedzieć, że ona nie jest taka...grubiańska. Nie przepada za nowymi.
- Grubiańska?! Ona była chamska!
- Ty nie lepsza- mruknęła pod nosem.
Podeszłam o krok bliżej.
- Słuchaj no...Roux, nie interesuje mnie twoje zdanie. Nie znasz mnie. Zapewniam, że bez wahania mogę zaoferować ci darmową operację nosa, jeśli rozumiesz o co mi chodzi.
Roux zamilkła i pobladła. Okazała się być dla mnie prawdziwą zagadką.
- Amanda Anderson.
- Hm?
- Pytaj o nią, jeśli będziesz miała ochotę pobawić się w chirurga.
Uśmiechnęłam się. Może ta dziewczyna nie będzie taka delikatna i wrażliwa na jaką się kreuje.
- No no, nareszcie ktoś z ciętym językiem. Victoria Carter.- Wyciągnęłam do niej dłoń.- Ale mów na mnie Tori.
- Na mnie mówią Hope. Podobno niosę nadzieję.- Skrzywiła się. Po chwili uprzytomniła sobie, że należałoby potrząsnąć moją dłonią.- Witaj w Wolverhampton.
- Wolałabym nigdy tu nie zawitać.
- Nie będzie tak źle. Jedno pytanie. Dlaczego Roux?
- Poucz się od czasu do czasu języków obcych- poradziłam.
***
Na
pierwszej lekcji miałam historię. Przestudiowałam mój plan lekcji i
doszłam do wniosku, że to najperfidniejszy ze wszystkich, jakich
kiedykolwiek miałam. Usiadłam na końcu sali. Musiałam wygonić stamtąd
chłopaka, który wyglądał na góra piętnaście lat, bo nie usiadłabym z
przodu. Po moim trupie. Nauczyciel był w sędziwym wieku. Dziwne, że
jeszcze uczył. Pan Jones, bo tak się nazywał, mówił monotonnie chodząc
po całej sali i przesadnie gestykulując. W mojej dawnej szkole
przerabialiśmy już II Wojnę Światową. Nudziłam się niemiłosiernie, więc
czytałam pod ławką książkę, którą przemyciłam na zajęcia z domu. Był to
kryminał. Zafascynowana przesuwałam wzrokiem po linijkach tekstu,
tworząc w głowie rozmaite scenariusze dotyczące mordercy, który wciąż
nie został ujawniony. Miałam ciarki i ledwo powstrzymywałam się od
obgryzania paznokci.
- Panno Carter!
Mordercą mógł być każdy. Lokaje są podejrzani. Chociaż żona głównego bohatera do najszczerszych postaci nie należy.
- Panno Carter!
Kocham
czytać. Przeżywając przygody z książki, miałam wrażenie jakbym
dryfowała. To niesamowicie odprężające. Zżywanie się z postaciami to
cudowne doświadczenie.
- Panno Carter!
Uniosłam
głowę, bo zorientowałam się, że ktoś mnie woła. Zdezorientowana
rozejrzałam się po sali. Pan Jones stał nade mną. Przerażona
podskoczyłam na krześle.
- Jezu!- Krzyknęłam.
- Zechce pani w końcu przerwać lekturę i zacząć uważać? Historia lubi się powtarzać, więc powinno się być...
- Dobra dobra- przerwałam mu.
Zdegustowany nauczyciel kontynuował, ale co jakiś czas przyglądał się mi.
Kolejne
lekcje ciągnęły się niemiłosierne. Czas to pasjonujące acz frustrujące
zjawisko. Gdy pragniemy go, mija jak z bicza strzelił. Marzy nam się,
aby jak najszybciej odszedł, on będzie się dwoił i troił. Niektórzy mają
go więcej, inni mniej. Ludzie potrafię walczyć o niego lub marnować go.
Czas potrafi przeciekać między palcami. Zdarza się też, że wskazówki
szyderczo stają w miejscu. Czas jest nadzieją. Ale jest też makabryczny.
Każdego kto spróbuje go kontrolować czeka zguba. Trzeba pozwolić mu
płynąć i nie stracić przy tym rozumu, najbliższych, wspomnień. To jak
gra, w której zwycięzca jest znany od samego początku. Chronos zetrze w
proch każdego.
Nadeszła pora obiadowa. W mojej szkole nie było stołówki, ale tutaj ona funkcjonowała. Wzięłam tackę i ustawiłam się w kolejce. Prawie każdy z kimś rozmawiał. Od hałasu zaczęła boleć mnie głowa. Ostra impreza? Spoko. Szkolna stołówka? Nigdy.
Już miałam wycofać się, ale kucharka nałożyła mi solidną łyżkę...bliżej nieokreślonego jedzenia. Dostałam do tego wodę. A więc dzisiejszy dzień w szkole muszę przetrwać żyjąc wyłącznie na wodzie. Mruknęłam jakieś podziękowanie. Krążyłam wokół stolików szukając jakiegoś miejsca. Czułam na sobie spojrzenia. Jeden chłopak próbował mnie obmacać, ale szybko pokazałam mu, gdzie jego miejsce. Nie byłam zszokowana. Wyróżniałam się na tle reszty uczennic. Koronowa bluzka przylegała mi do ciała i podkreślała moją talię. Krótka spódniczka nie pozostawiała zbyt wiele dla wyobraźni. Buty były godne striptizerki, a makijaż prostytutki. Normalnie nie paradowałam w takich szmatkach, ale zwyczajnie starałam się pokazać, że trzeba się trzymać ode mnie z daleka.
Poczułam dotyk na ramieniu. Odwróciłam się i napotkałam rozradowane oczy Drew.
- Tori?
- Jak tam w Wolvo?- Uśmiechnęłam się. Miałam nadzieję, że zrozumie o co mi chodziło.
- Wyśmienicie.- Puścił do mnie oczko.- Czyli jednak zawitałaś do liceum.
- Niestety.
- Chodź do stolika.- Drew chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę grupy osób, która jadła gulasz w rogu sali.
Stanęłam i zostałam zlustrowana wzrokiem przez piątkę osób. Poprawiłam torebkę, która zsuwała mi się z ramienia. Wybijałam obcasem rytm piosenki, którą niedawno słyszałam. Wydęłam usta wyczekująco.
- To jest Megan.- Drew wskazał na drobną dziewczynę. Widziałam ją już przed szkołą. Fizyczka. Megan lekko uśmiechnęła się. Zauważyłam, że prawie wcale się nie odzywała.
- To...- zaczął Parker, ale przerwałam mu:
- Amanda- dokończyłam.
- Skąd wiesz?- Spytał zdziwiony.
- Już poznałam tą małą buntowniczkę- odparła Hope. Pokręciłam głową. Coś czułam, że "Mała Buntowniczka" stanie się moim przezwiskiem.
- Pan Tajemniczy to Louis.
Chłopak nie wyglądał na zachwyconego z mojej obecności. Nie przywykł do odmienności. Wokoło pełno ułożonych dziewczyn, więc taki przeskok na mnie, musiał spotkać się z jego dezaprobatą.
- A to jest Harry.
Chłopak w lokach posłał mi uwodzicielski uśmiech. Na mojej twarzy widniała obojętność.
- Mała Buntowniczka to Tori- dokończył Drew.
- A on?- Wskazałam na piątą osobę.
- Dorian? Co ty tu u licha robisz?!- Zapytał Louis.
- To ja już sobie pójdę.- Chłopak zarumienił się i pospiesznie odszedł na drugą stronę sali.
Drew i reszta wdali się w rozmowę. Byłam zła i zdezorientowana, ponieważ nie rozumiałam o kim rozmawiają i o czym. Przyglądałam się swoim paznokciom szukając defektów lakieru. Na szczęście manicure był perfekcyjny. Nienawidzę, gdy coś nie jest zrobione porządnie, dlatego maleńka niedoskonałość potrafi wzburzyć mój spokój. Znużona postawiłam na sprawdzoną metodę. Atak.
- Oszukałeś mnie- zwróciłam się do Parkera.- Mówiłeś, że jesteś nielubiany.
- Jestem. Z tej grupy chyba tylko Harry jest powszechnie lubiany.- Wzruszył ramionami.
- Nie interesuje mnie Harry. Okłamałeś mnie.- Zaczęłam podnosić głos.
- Rebelle!- Upomniała Amanda.
- Co?- Spytałam zbita z pantałyku.
- Poszłam za twoją radą w sprawie języków obcych.
Na moment wszyscy zamilkli. Zaczęłam grzebać widelcem w gulaszu, który był zwyczajną paćką. Jak można ugotować coś tak obrzydliwego?
- Ktoś wie jak ma się Lee?- Megan przerwała ciszę.
- Jutro już będzie na zajęciach. Okropne choróbsko- skwitował Harry.
- Ciekawe jak nadrobi zaległości. Za mądry to on nie jest.
Uzmysłowiłam sobie, że Hope nie przebiera w słowach. Totalne przeciwieństwo Megan. Mogłabym nawet zaprzyjaźnić się z tą Anderson.
- Nie mogę doczekać się reakcji Lee na Victorię- mruknął Louis.
- Będzie...interesująco.- Zaśmiał się Drew.
- Byłby ktoś łaskawy i powiedział mi o kim mówicie?- Nie cierpię, jak jestem niepoinformowana.
- Lee trzyma się z nami. Jest z Louis'm w trzeciej klasie. Musisz go poznać- Drew poczuł się w obowiązku wdrążenia mnie w życie towarzyskie Wolverhampton.
- Ich spotkanie aka zatknięcie się ognia z wodą- powiedział tajemniczo Harry.
Obok przeszła czarnowłosa jędza, która uprzednio wisiała na ramieniu sportowca. Przesunęła palcami po ramieniu Harry'ego mrucząc przy tym. Jak na zawołanie całe "kółko różańcowe" wbiło spojrzenia w ziemię. Uniosłam brew pytająco. Odpowiedzi doczekałam się dopiero, kiedy dziewczyna znalazła się daleko.
- Ta Królowa Śniegu to kto?
- To Emily Harrison. Jeśli chcesz przetrwać, nie sprzeciwiaj się jej.
- Nie łatwiej było powiedzieć, że jest szkolną jędzą?
Gwałtownie mnie uciszyli.
- Co wam odbiło?- Próbowałam pojąć ich zachowanie, choć najwyraźniej przekraczało to moje umiejętności.
- Jej ojciec jest dyrektorem, więc ma się za nie wiadomo kogo. Rok temu, przyjechała tu dziewczyna z wymiany, piękna brunetka. Chłopacy powariowali na jej punkcie. Em zrobiła się zazdrosna. Dziewczyna została odesłana do swojego kraju ze specjalnym bonusem, złamaną ręką.- Opowiadała przyciszonym głosem Hope.
- Nie pomyśleliście, że mógł to być przypadek?
Chciałam być racjonalna, choć ta historia rzeczywiście śmierdziała. Nie odpowiedzieli, bo w głębi duszy znaliśmy odpowiedź.
Nie.
To nie był przypadek.
Nie mógł być.
***
Po
skończonych lekcjach poprosiłam Drew, aby mnie odprowadził, bo
wstydziłam się paradować z mapką namalowaną przez ojca. Tego dnia mogłam
sunąć po chodniku, ale następnego będę już musiała wziąć podręczniki.
Zawsze tak sobie obiecuję, a wychodzi jak zwykle.
- Tori!
- Hm?- Odburknęłam.
- Przecież ty mieszkasz obok Lee!- Drew wyglądał na zachwyconego.
Na
mnie nie zrobiło to wrażenia. Skupiłam się na tym, aby obcas nie utknął
mi w dziurze chodnikowej, bo nie planowałam powrotu bez butów.
- Może przyjdziecie jutro razem do szkoły?- Zaproponował.
- Nie. Poznałam już wystarczająco dużo osób. Poznam go w swoim czasie.
On
nie rozumiał tego. Nie chciałam otaczać się ludźmi, ponieważ oni zawsze
czegoś oczekują. Myślą, że zrobisz dla nich wiele, że poświęcisz im
swój czas, pocieszysz, gdy będą smutni. A kiedy ciebie napotka jakieś
nieszczęście będą zawracali ci głowę i próbowali na siłę uszczęśliwić.
Wtedy musisz udawać radosnego, aby byli spokojni i dali ci chwilę
wytchnienia. Niekiedy oczekują miłości, a ty nie jesteś w stanie jej
ofiarować, bo jesteś zbyt egoistyczny. Zamknięty w swoim małym świecie,
który sam ledwo pojmujesz, co dopiero inni. Nie jestem w stanie sprostać
oczekiwaniom. A ludzie oczekują ciągle czegoś.
- Nie będę cię do niczego zmuszał.- Przybrał obronną postawę.
- Nie istotne jak bardzo byś się starał i tak zrobię co będę chciała.
Szybko pokonaliśmy drogę do mojego domu.
- Zajrzę jeszcze do Lee. Dam mu przy okazji notatki.
- Nie mów nic o mnie.- Szybko zareagowałam.
- Czemu?- Przybrał skonsternowany wyraz twarzy.
- Nie trudź tym sobie głowy. Uroki zadawania się ze mną.
Popchnęłam
bramkę i weszłam na teren domu. Pomachałam mu na pożegnanie i w myślach
zaczęłam przygotowywać się na konwersację z rodzicami.
- Jak tam w szkole?- Zapytała mama radosnym tonem.
- Normalnie- odpowiedziałam krótko.
- Poznałaś kogoś?- Kontynuowała niezrażona.
- Tak.
- Naprawdę?!- Wykrzyknęła zszokowana. Szybko jednak odchrząknęła. Widocznie nie planowała takiej reakcji.
Zasiedliśmy
do obiadu. Nie zostałam przymuszona do wywodów, więc po zjedzonym
posiłku szybko poszłam do swojego pokoju. Przebrałam się w obcisły top
oraz spodnie kończące się za kolanami. Rozczesałam włosy i upięłam je w
wysokiego kitka. Ścisło zasznurowałam adidasy. Wyszłam z domu nie
powiadamiając dokąd się wybieram. W ogrodzie włączyłam odtwarzanie
playlisty na telefonie. Włożyłam drobne słuchawki do uszu i pobiegłam
przed siebie. Mijałam nieznane miejsca modląc się, abym odnalazła drogę.
Wiedziałam, gdzie chcę dotrzeć, nie wiedziałam jednak jak.
Postanowiłam, że pobiegnę w pierwszym kierunku, który przyjdzie mi na
myśl.
Dwie godziny później biegłam poboczem ulicy, a z obu stron otaczały mnie drzewa. Oddychałam pełną piersią, delektując się leśnym powietrzem. Za jakąś godzinę zacznie się ściemniać, więc musiałam nieźle zasuwać. Spojrzałam w górę. Jakieś dwa metry dalej rosła potężna sosna. Uśmiechnęłam się do siebie. Byłam na miejscu. Weszłam w las.
Kroczyła
po wilgotnej ściółce uważając, aby nie zadrapać się gałęziami. Trudno
byłoby wytłumaczyć dlaczego wróciłam przyozdobiona czerwonymi kreskami.
Wszystkie drzewa były identyczne, ale w dzień łatwo było znaleźć drogę
powrotną. Brudna i przepocona odszukałam miejsce, w którym zostałam
porzucona. Nie znalazłam niczego, co należało do mnie. Przeklęłam swoją
głupotę. Przecież ten typek na sto procent pierw mnie okradł. Pobiegłam z
powrotem do domu.
***
Hej!
Jestem wręcz zawalona sprawdzianami, pracami domowymi...ogólnie szkołą. To co się wyprawia, to jakaś masakra. Tak więc rozdział ten powstał w jeden dzień. Sama nie mogę w to uwierzyć.
Jeśli ktokolwiek, cokolwiek, kiedykolwiek, gdziekolwiek to czyta, to proszę zostawcie po sobie komentarz. Serio, raźniej by mi było, gdybym wiedziała, że nie piszę tego tylko dla siebie :/
Alex
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz